Cytadela Elfów
Forum fanów fantasy, pisarstwa, storytelling i internetowych gier fabularnych
Obecny czas to Nie 10:41, 12 Maj 2024

Nocni Łowcy
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 15, 16, 17 ... 34, 35, 36  Następny
 
Odpowiedz do tematu    Forum Cytadela Elfów Strona Główna -> RPG / Wyprawy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Autor Wiadomość
Arianna
Gość







PostWysłany: Sob 21:09, 12 Sty 2008    Temat postu:

- Czy ja wiem, czy szkoda... - rzekła, z wdzięcznością przyjmując płaszcz wiedźmina. - Wielu by się cieszyło, gdybym opuściła ten świat. Ale śmierć z ręki orka nie jest mi przeznaczona, wiem to napewno.
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Gerald
Niebiańskie Wspomnienie



Dołączył: 04 Wrz 2007
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Lasu


PostWysłany: Sob 21:40, 12 Sty 2008    Temat postu:

- Ja też nie chciałbym zginąć z rąk orka. - po tych słowach wiedźmin pochylił głowę i zaśmiał się lekko, mówiąc:
- Dużo ludzi uważa, szczególnie mężczyźni, że zginąć z rąk kobiety jest to najbardziej hańbiąca rzecz. Ja jednak tak nie uważam, no bo jednak w moim przypadku musiałaby być to niezła kobieta i zginąć z jej ręki to byłby nawet zaszczyt ... - po tych słowach wiedźmin uśmiechnął się i skierował wzrok na elfkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Arianna
Gość







PostWysłany: Sob 21:46, 12 Sty 2008    Temat postu:

- W sumie to nie jest ważne, z czyjej ręki otrzymamy śmierć, tylko ważne jest czy godnie ją przyjmieny.
Fioletowe oczy błysnęły.
- Z ręki kobiety... Nie wyobrażam sobie by jakakolwiek kobieta zabiła wiedźmina.
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Michalot
Łzy Księżyca



Dołączył: 04 Paź 2007
Posty: 315
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalowa Wola


PostWysłany: Sob 19:34, 02 Lut 2008    Temat postu:

Halid myślał gorączkowo. Silne ręce dotykały jego ciała w poszukiwaniu metalowych przedmiotów. Inne trzymały go za przeguby nie pozwalając wykonać żadnego ruchu. Łowca klął w duchu na swoja nierozwagę. Gdyby pojechali inną drogą to z pewnością dotarli by do miasta przed zmrokiem. Kątem oka dostrzegł, że reszta towarzyszy również jest przeszukiwana. Brakowało tylko Shiriny i Geralda. Może udało im sie uciec? zadał sobie pytanie w myślach. Nagle jeden z orków znalazł przy nim cos co przypominało poduszeczkę z igłami. Grube paluchy orka zaczęły obracać przedmiot z zafascynowaniem na jakie tylko było stać kreaturę. Po chwili obserwacji ork wydał odgłos przypominający ostatni dech i padł na ziemie jak ścięte drzewo. Inni wydali okrzyki gniewu i powyciągali miecze.
- Co tu sie dzieję!- rozległ się władczy głos - Dawać ich tu! -
Orkwie popatrzyli na siebie pytająco i na ich towarzysza który wyzionął ducha i wzruszyli ramionami. Silne ręce skrępowały nadgarstki i kostki Halida. Te same ręce podniosły go i zaniosły na polane gdzie przed chwilą była toczona bitwa. Wkoło walały sie trupy orków. Ognisko było zgaszone na wskutek będącego w nim przysmalonego ciała jednego z atakujących. Innych jeńców pojmanych tej nocy również zawleczono do ich dawnego obozowiska. Z nie małą brutalnością zmuszono ich by klęczeli w stronę dowódcy który stał na niewielkim wzniesieniu. Kiedy już wszyscy byli tak ustawieni, że wdzieli na wprost siebie olbrzymiego orka (Halidowi przeszło nawet przez myśl, że to może być pół ogr pół ork), który był dowódcą z cienia wyłoniła się czarna, zakapturzona postać.
- Sprawdź czy to oni… -dał się słyszeć syk od którego ciarki zaczęły chodzić po plecach jeńcom. Było w nim coś tajemniczego, cały przesiąknięty był złem które wyczuwały nawet ptaki które nagle umilkły. Dowódca wzdrygnął się mimowolnie słysząc komendę ale już po chwili odzyskał rezon. Podszedł do Halida i nachylił się nad nim
- Jak się nazywasz? – warknął mu w twarz. Halida odurzył odór wydobywający się z paszczy stwora. Odruchowo cofnął głowę i gładko, przekonująco skłamał
- Surm Bladebrathe… jestem synem rzemieślnika z Hios… jechałem jako czeladnik na praktyki razem z innymi…. Mielismy mało pieniędzy, a że umiemy walczyć to chcieliśmy napadać na kupców… Zdobylibyśmy pieniądze i ruszyli dalej… - Ork na te słowa zmieszał się na twarzy i odwrócił wzrok na ciemną postać stojaca za nim. Spod kaptura widać tylko było zielone, jaszczurze oczy. Postać lekko potrząsnęła głową.
- Kłamie…- dało się słyszeć. Ork westchnął z ulgą i przybrał groźny wygąd. Następnie chwycił Halida za gardło.
- Twój błąd… chciałem współpracować… - warknął i uderzył Łowcę w brzuch. Halid skulił się od ciosu. Następny spadł na jego szczękę. Coś chrupnęło. Ork rozluźnił uścisk na gardle i rzucił mężczyzną o ziemię. Seria starannie wymierzonych kopniaków w nerki spadła na Halida jak lawina. Łowca jęknął z bólu. Twarz wykrzywił mu grymas cierpienia. Gdy ciosy ustały podniósł się do poprzedniej pozycji na kolanach i wypluł dwa wybite, zakrwawione zęby. Hardo popatrzył na orka i warknął pod jego adresem w jego języku kilka słów. Dla osoby nie znającej języka Orów przypominałoby to jazgot ale osoba która choć trochę się na tym znała rozpoznała by kilka słów takich jak gnój czy bękart maciory. Ork poczerwieniał na twarzy i skinął na jednego ze swoich żołdaków.
- Nauczmy go jak się odzywać do kapitana… - ryknął w jego stronę. Żołdak pospiesznie kiwnął głowa i rozpalił pochodnię, którą trzymał w ręku. Wszystko to odbywało się w ciszy. Gdy pochodnia już się rozpaliła i płonęła jasnym płomieniem kapitan wyrwał ja żołnierzowi i przytknął ją rozpalonym końcem do ramienia Halida. Łowca wrzasnął. W powietrzu usnuł się odór palonego ciała. Mężna padł na plecy i zaczął się zwijać z bólu. Przez twarz oprawcy przemknął cień zadowolenia. Wraz z głupkowatym uśmiechem nachylił po raz drugi pochodnie nad ofiara tylko że tym razem nad jego twarzą.
- Rodzona matka cie nie pozna ludzkie ścierwo… - wyszeptał
Nagle powietrze przeszyła krótka komenda
- Dość!- Pochodnia krótko zamigotała a potem zgasła. Ork wzdrygnął się mimowolnie i odsunął się od więźnia.
– Sprawdźcie jego plecy!- postać w kapturze rzuciła następny rozkaz. Dwóch orkowych żołnierzy podeszło do kulącego się Łowcy i obróciło go twarzą do ziemi. W umyśle Halida osłabionym przez ból kołowały się myśli Skąd oni wiedzą! Skąd oni mogą to wiedzieć! Orkowie szybko rozcięli mu więzy na rękach i rozłożyli je na kształt krzyża. Każdy z nich trzymał jedną rękę nie pozwalając jeńcowi na najmniejszy ruch. Kapitan szybkim ruchem wydobył sztylet i rozciął ubranie na plecach Halida. Nagle Łowca zaczął się miotać. Wszyscy na polanie nachylili się nad nim. Ukazały im plecy Łowcy podzielone w poprzek przez pięć blizn rozciągających się od łopatki lewego ramienia do końca prawych żeber. Niewątpliwie był to ślad po pazurach wilkołaka. Halid za wszelką cenę starał się obrócić ale jego próby spełzły na niczym. Postać w kapturze nieznacznie się uśmiechnęła.
- To oni… - warknęła w stronę kapitana. - A ten tu to Maradwe… Halid Maradwe – dodała z kpiną – Ten wielki pogromca wilkołaków na południu… ach jaka szkoda że… ale zresztą. Nie lubię zdradzać zakończenia. – tu postać wybuchła skrzekliwym, szyderczym śmiechem. Po chwili podeszła do Sasuke i położyła mu dwa palce na czole. Po minucie szepnęła – To jest Sasuke… to na pewno oni – dodała jakby do siebie. Następnie podeszła do Interfectora i uczyniła podobny gest. – A ty jesteś z pewnością Interfecor?- i nie czekając na odpowiedź podeszłą do Meadhrosa. Wyciągnęła dłoń nad jego głowę ale jej nie dotknęła. Choć postać była skryta kapturem po cieniach można było wywnioskować, że przestała się uśmiechać. – Ciekawe… Czy możliwe żeby… Nie… A jednak…- powiedziała jakby do siebie. Wyszeptała kilka słów i nad głowa Meadhrosa pojawił się czarny jak smoła obłoczek dymu, który tak szybko jak się pojawił znikł. – Bardzo ciekawe…- dało się słyszeć. Po tych słowach postać cofnęła rękę i odwróciła się stronę lasu. – Ten ostatni to Taranor, kupiec… nie jest nam potrzeby… zabić! – rzuciła w przestrzeń. Kapitan skinął na podkomendnego, który wyciągnął sztylet i podszedł do kupca. Taranor od początku trząsł się jak w agonii. Teraz gdy ork do niego podszedł zaczął płakać i kulić się. Kiedy żołdak uniósł sztylet do ciosu pełen paniki i przerażenia krzyk przeciął powietrze. Ork zmieszał się i popatrzył na dowódcę głupkowato. Ten z wyrazem zażenowania podszedł do wyjącego Taranora i szybkim ruchem poderżnął mu gardło. Kupic padł na ziemię bez ducha. Jego krzyki powtarzane przez echo ucichły w oddali. Halid sprężył się na całym ciele. Orkowie którzy go trzymali wymienili pytające spojrzenia. Nagle Łowca odchylił się do tyło tworząc ciałem łuk. Wyrzucił plecy do tyłu i złączył ręce pod sobą. Orkowie ciągnięci przez niego uderzyli go głowami w braki. Ból przeniknął po raz kolejny ciało Łowcy ale ten na to nie zważał gdyż miał na reszcie wolne ręce. Wyrwał się orkom i rzucił do przodu chcąc oddalić się od przeciwników. Jednak jego skrepowane nogi mu na to nie pozwoliły. Łowca upadł jednak metr dalej co dało mu czas na przemyślenie taktyki działania. Szybko sie zorientował że jego opór nie ma szans ale zdecydował się zadać ból jak największej liczbie wrogów. Orkowie lekko oszołomieni po uderzeniu w barki mężczyzny już oprzytomnieli i rzucili się na leżącego Łowcę. Ten skulił nogi i kopnął dwiema nogami pierwszego z nich w krocze. Przeciwnik skulił się ale w tym samym momencie Halid poczuł, że niebo spada mu na głowę. To kolejny z orków podszedł do niego od tyłu i uderzeniem w głowę bezceremonialnie zakończył zmagania z krnąbrnym więźniem. Tracąc przytomność Łowca dostrzegł tylko zamazaną twarz orkowego kapitana. Resztką sił wycharczał dwa słowa – Zabiję cie… – i stracił przytomność. Jego ciało sflaczało. Orkowie ponownie założyli mu pęta. Ten którego kopnął zaczął kląć i splunął nieprzytomnemu w twarz. W powietrzu znowu rozległ się głos zakapturzonej postaci.
- Koniec tego przedstawienia. Idziemy…. Miejmy nadzieje, że wiedźmin pójdzie za nami. Będzie łatwiej go złapać. Ruszać się albo waszymi ciałami nakarmię kruki!- Po tych słowach jeden z roślejszych orków zarzucił sobie Halida na plecy jak worek ziemniaków. Inni poluzowali pęta na nogach jeńców tak by mogli swobodnie iść ale nie biec. Po chwili napastnicy uformowali kolumnę z jeńcami w środku. Dla niedoszłych Łowców wilkołaków zaczął się morderczy marsz przez mroczny las… Ptaki ponad nimi szyderczo skrzeczały oznajmiając im rychły koniec ich żywota….


Post został pochwalony 3 razy

Ostatnio zmieniony przez Michalot dnia Sob 19:36, 02 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
meadhros umarath
Władca Słów



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 1934
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalowa Wola
Płeć: Sir


PostWysłany: Nie 9:48, 03 Lut 2008    Temat postu:

Meadhros z satysfakcją patrzył jak zakapturzona postać oddala się od niego z wyrazem zdziwienia. Jednak pytanie, które sobie ciągle zadawał brzmiało : Skąd oni to wszystko wiedzą? Mnie nie znają oczywiście, bo przecież jestem na tym świecie raptem dwa dni…

Podczas szaleńczego biegu przez puszcze, Meadhros rozpamiętywał dawne czasy. Jakże były one odległe… Chwile szczęścia… Szczęścia, którego od tak dawna nie zaznał…


Asthanel czuła jak obejmują ją silne ramiona Meadhrosa. Jego ciepło. Zapach włosów. Cichy głos dźwięczący w jej uszach: Dobrze, że jesteś...
Bardzo nie chciała, aby wypuścił ją z ramion. Mimo tego cofnęła się nieznacznie i spojrzała głęboko w oczy elfa. Poczuła muśniecie jego dłoni na swoim policzku. Chciała coś powiedzieć, ale elf zamknął jej usta pocałunkiem. Patrzyli na siebie chwilę. Potem ona przyciągnęła do siebie jego głowę i ucałowała delikatnie uśmiechając się....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Abigail
Gość







PostWysłany: Wto 22:21, 12 Lut 2008    Temat postu:

Miód była zmęczona. Właśnie mijały trzy godziny, od kiedy stała się królewską banitką i dwie godziny od kiedy błądziła po tym nieznośnym lesie. Wbrew wszelkiej logice, która nakazywałaby załamanie psychiczne osobie na jej miejscu Miód miała całkiem znośny humor, tylko ogarniało ją potworne znużenie. Ale nie mogła sobie pozwolić na położenie się w pierwszym lepszym miejscu i zaśniecie. Nie ona.
Nagle zmysły elfeczki zaatakowało coś dziwnego, ale nie umiała tego ubrać w słowa. Z pewność nie było to przyjemne. Ale mimo to podążyła w kierunku źródła.

Po dłuższej chwili zatrzymała się jak wryta. Delikatnie zawisła w powietrzu dryfując niecałe dwa metry nad ziemią, chowając się nieznacznie za pniem drzewa. Przed nią rozciągał się mrożący krew w żyłach widok. Spętani jak bydło jeńcy i ich odrażający pogromcy. Była zbyt zmęczona, żeby szukać dalej, a potrzebowała jakiegoś miejsca do wyspania się. Ledwo mogła utrzymać się w locie. Westchnęła i przetasowała wzrokiem grupę. Jej uwagę zwrócił któryś z mężczyzn. Lekko przechyliła maleńką główkę. Spodobał się jej, wydawał się odpowiedni.

Nabrała głęboki chust powietrza. To było ryzykowne, nie wiedziała dokąd ta hałastra podąża. Niestety życie przekonało Miód, że dla niej rzeczy ryzykowne kończą się zawsze źle, ale wrząca, arystokratyczna krew w jej żyłach pchała ją do czynu. Przymknęła oczy i skrzywiła lekko usta czując jak jedna z ostatnich porcji jej sił ubywa z ciała na wykorzystanie zaklęcia. Ale teraz nikt nie mógł jej dostrzec, dla tej hałastry był niewidoczna i nie do wyczucia. Uniosła się jeszcze trochę w górę ponad wszystkie głowy i lekko podleciała do celu.

Z gracją której niestety nikt nie był w stanie podziwiać ze względu na niewidoczność Miód, elfeczka wielkości dłoni o skrzących się ciepłymi kolorami owadzich skrzydełkach wylądowała miękko w kapturze płaszcza Interfectora. Nie było mowy o odkryciu jej niewidzialnej postaci chociażby przez najlepszego maga. Nie kiedy korzystała z mocy magii swojego ludu.
Drobinka ułożyła się wygodnie na dnie przepastnego kaptura i dla wszelkiej pewności bezpieczeństwa wyciągnęła w górę rękę kierując dłoń w stronę głowy człowieka i przymknęła oczy godząc się z kolejną falą odpływu sił zużytych na zaklęcie. Wiedziała co teraz czuł mężczyzna; otępiła jego zmysły, z wyszczególnieniem zmysłu dotyku. Ogarnęła do dziwna fala znieczulenia i senności. Miód miała nadzieję, że nie objęło to jasności jego toku myśli, ale nie miała siły już tego sprawdzać, a nie mogła sobie pozwolić na całkiem prawdopodobne wyczucie obcego cieżaru w swoim kapturze przez obcego człowieka. W ostatniej chwili przed zapadnięciem w upragniony sen w geście wdzięczności dopilnowała, żeby pęta właściciela jej kaptura rozluźniły się, na tyle, żeby mógł on swobodnie rozplatać z nich ręce, gdyby przyszła mu taka ochota, ale jednocześnie same z siebie nie spadły, mogąc wzbudzić w ten sposób niezdrowe zainteresowanie strażników.
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Michalot
Łzy Księżyca



Dołączył: 04 Paź 2007
Posty: 315
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalowa Wola


PostWysłany: Czw 11:33, 14 Lut 2008    Temat postu:

Milcząca kolumna w szybkim tempie posuwała się na przód. Od czasu do czasu słychać było tylko postękiwania jeńców i głośne oddechy oprawców.

Las... Niebo... Drzewa... Las...Odór spoconego orkowego ciała... Halid półprzytomnie uniósł głowę. Dalej szli lasem. Powoli mrok zaczynał ustępować. Powoli zaczęły sie pojawiać pierwsze cienie poranka. Zbudzone ptaki niepewnie spoglądały na pochód. Tu i tam słychać było pierwsze poranne śpiewy. Łowca nie był zachwycony tym widokiem. Oznaczało to że szansa szybkiego odbicia ich w mroku prysła wraz z pierwszymi oznakami wschodu słońca.

Ork który go niósł sapał przeraźliwie i co chwila się potykał. Jego chropowata skórka był lepka od potu. Halida zemdliło. Nie miał jednak dość sił by iść o własnych nogach. Musiał sie poddać niesieniu przez kreaturę. Ręce Łowcy związane na plecach ścierpły. Lina niemiłosiernie wbijała sie w przeguby. Z nieopatrzonych ran Łowcy juz nie ciekła krew. Stężała ona i przylepiła się do płaszcza oznajmiając mękę przy jego ściąganiu. Lewe ramie mężczyzny było czarne i przypalone. Ślad po przesłuchaniu oprawców. Do Halida mgliście zaczęły dochodzić wspomnienia wydarzeń na polanie. Nagle silny ból nawiedził jego czaszkę. Uderzenie orka. Poczuł sie jak gdyby krasnoludki kowal próbował mu zmiażdżyć potylicę wielkimi obcęgami. Teraz sobie przypomniał... Ciemna postać... Zakapturzona... Bijąca od niej groza... Zło... Halidowi wydawało sie że wcześniej ją gdzieś widział... Z rezygnacji westchnął. Ból był nie do zniesienia... Mężczyzna nie był w stanie zmusić mózgu do pracy i rozpoznania postaci w przeszłości...

Szli przez las juz od godziny... Promienie słońca powoli przebijały sie przez drzewa. Skrzypienie śniegu stało sie częstsze... Pochód przyspieszył... Orkowie chcieli zdążyć przed całkowitym przejaśnieniem... Słońce częściowo ich osłabiało. Mogli normalnie funkcjonować, w przeciwieństwie do goblinów, ale blask słońca, jak dla każdego tworu zła, nie był przyjemny. Przyspieszyli... Tu i tam w rękach orków pojawiły sie nahajki. Oprawcy rozcięli im peta u nóg. Morderczy marsz przemienił się w morderczy bieg. Widząc że Halid oprzytomniał oprawcy rzucili na ziemie i zmusili do biegu. Halid otępiały z bólu mógł mysleć tylko by posówac się na przód. Prawa noga... Lewa noga... Prawa noga... Lewa noga... Trzask nahajki... Smagnięcie po plecach.... Ostry ból... Znowu prawa noga… potem lewa… i znowu prawa…

Więźniowie, niczym baranki na rzeź, biegli przez las. Nad nimi ptaki poczęły śpiewać poranne serenady... Biegli i biegli... Ich przyspieszone oddechy oznajmiały wyczerpanie sił... Wybiegli z lasu... Na białym gościńcu zasypanym śniegiem stały przygotowane wcześniej trzy wozy. Przy nich czekali jacyś ludzie. Na ich widok podeszli do kolumny i przywitali sie z ich dotychczasowymi oprawcami. Orkowie z ulgą wymienili kilka słów z dowódcą bandy. Halid doliczył sie dwudziestu nowych wrogów. Byli znacznie lepiej uzbrojeni od orków. Czarne płaszcze i skórzane pancerze, kolczugi nijak się maiły do łachmanów orków, którzy ich pojmali. Jak by tego było mało to na każdym wozie siedziało po dwóch z nich z kuszami gotowymi do strzały. Łowca szybko połączył fakty. To byli najemnicy a te wozy to były klatki do przewożenia niewolników. Wiedźmin będzie miał trudne zadanie… pomyślał w duchu Łowca. Najemnicy po przejęciu od orków więźniów wepchnęli ich brutalnie do ostatniego wozu. Była to zwykła klatka na kółkach pokryta skórami, które minimalnie dawały ciepło. Kidyś zapewne służyła do przewożenia niewolników w krajach wschodu. Teraz zmieniła się tylko jej zawartość. Dalej niemożliwa wydawała się z niej ucieczka. Za nimi zatrzasnęła sie krata zamykając ostatnie wyjście. Wielka kłódka rozwiała wszystkie złudne nadzieje co do ucieczki. Halid podniósł się do pozycji sidzącej.
- Wszyscy cali?- zapytał obrzucając ich wzrokiem pełnym znużenia i bólu.

Tymczasem orkowie usadowili się w bardziej komfortowym pierwszym wozie. Wygodnie rozłożeni zaczęli strawę przygotowana dla nich przez ludzi. Najemnicy w ciszy rozstawili sie wkoło wozów i dali znak woźnicom. Trzasnęły baty. Konie parskając ruszyły. Kolumna powoli zaczęła posówać się na przód. Koła z trudem przebijały się przez śnieg. Dla jeńców zaczął sie następny etap podróży... Do nieznanego celu…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Gerald
Niebiańskie Wspomnienie



Dołączył: 04 Wrz 2007
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Lasu


PostWysłany: Czw 16:38, 14 Lut 2008    Temat postu:

- Z ręki kobiety... Nie wyobrażam sobie by jakakolwiek kobieta zabiła wiedźmina.
- Ja jakoś też ..... - Gerald uśmiechnął się pod nosem i dodał: - Sądzę jednak, że znalazła by się jakaś wojowniczka lub co gorzej czarodziejka.... - po tych słowach spojrzał znacząco na Shirine. Sytuacja jednak nie pozwalała za bardzo na zabawne dialogi. Po krótkiej chwili wiedźmin zwrócił się do elfki mówiąc:
- Oni potrzebują naszej pomocy. Sądzę, że najlepszym rozwiązaniem będzie przeczekać tu gdzie jesteśmy do rana, a następnie powoli pokierować się za ich śladami, gdyż nie mieliby powodu do siedzenia w tej puszczy..... - tu wiedźmin rozejrzał się po okolicy i koronach drzew dodając: - .... i może jeszcze dzisiaj wieczór dowiemy się o tym gdzie się znajdują ..... - po tych słowach rozglądnął się jeszcze i skierował swoje oczy na Elfkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Arianna
Gość







PostWysłany: Czw 17:20, 14 Lut 2008    Temat postu:

- Ja jakoś też ... Sądzę jednak, że znalazła by się jakaś wojowniczka lub co gorzej czarodziejka....
Shirina skrzywiła się lekko na te słowa.
- Czasem życie płata figle. - spojrzała na wiedźmina.

- Oni potrzebują naszej pomocy. Sądzę, że najlepszym rozwiązaniem będzie przeczekać tu gdzie jesteśmy do rana, a następnie powoli pokierować się za ich śladami, gdyż nie mieliby powodu do siedzenia w tej puszczy i może jeszcze dzisiaj wieczór dowiemy się o tym gdzie się znajdują ...
- Jezeli o mnie chodzi, to możemy wyruszyć choćby teraz. - odwzajemniła spojrzenie. - Chociaż pozostanie tu na noc też nie jest złym pomysłem...
Wstała i podeszła do Pielgrzyma. Zdjęła z niego uzdę i siodło, a następnie pogłaskała go po kruczo czarnej grzywie i szepnęła parę słow do ucha. Koń zarżał przyjaźnie, szturchnął elfkę delikatnie w ramię aksamitnym nosem i juz po chwili znikł w ciemności nocy.
- Nigdy nie przywiązuję go. - wyjaśniła wiedźminowi. - Wróci, gdy będziemy wyruszać. To wolny koń. - uśmiechnęła się lekko, po czym dodała cicho, mówiac bardziej do siebie. - Jest taki jak ja. Klatki nie są dla nas...
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Gerald
Niebiańskie Wspomnienie



Dołączył: 04 Wrz 2007
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Lasu


PostWysłany: Czw 21:09, 14 Lut 2008    Temat postu:

- Nigdy nie przywiązuję go.Wróci, gdy będziemy wyruszać. To wolny koń.
- Nie wątpię w to, że powróci, tylko żeby nie powrócił kimś kto mógłby Tobie przerwać sen ... - tu wiedźmin lekko skinął głową i skierował wzrok na elfkę dodając: ... i nie potrzebnie urozmaicić mi warte... - po tych słowach rozglądnął się po okolicy i stwierdzając że w owej chwili nic nie grozi ani jemu, ani Shirinie, wziął swój płaszcz z ziemi i nakrywszy elfkę rzekł:
- Śpij spokojnie. Musisz mieć na jutro siły ... - słowa te zakończyły się uśmiechem na twarzy Geralda i błyskiem jego złotych oczu.
Gerald spoczął przy drzewie na przeciwko elfki, bacznie obserwując okolice. Wiedział że jutrzejszy dzień będzie ciężki. W jego głowię cały czas kłębiły się myśli na temat reszty drużyny. Gdzie są, jak ich traktują, co mają zamiar z nimi zrobić i czy jeszcze żyją ........ Chwilową ciszę przerwał ciepły oddech Płotki na twarzy wiedźmina.
- Jutro czeka nas długa podróż.... - szepnął Gerald do swego rumaka, dodając pod nosem: - .... i żebyśmy tylko nie skończyli tak jak oni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gerald dnia Czw 21:14, 14 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Arianna
Gość







PostWysłany: Czw 21:22, 14 Lut 2008    Temat postu:

- Pielgrzym nigdy nie przeprowadza nieproszonych gości. Jest doskonale wyszkolony. – rzekła spokojnie.
Położyła się, jednak długo nie mogła zasnąć. Zbyt wiele myśli kłębiło się w jej głowie. Za dużo się wydarzyło i miało się wydarzyć. Elfka spojrzała na gwiazdy, połyskujące między konarami drzew. Życie jest marnością, a my trwamy by uczynić go lepszym... Musimy trwać... – myślała i przymknęła powieki.
Długo nie mogła zasnąć. Wciąż przysłuchiwała się do odgłosów lasu, jednak nie niepokoiła się. Orkowie zdobyli jeńców, wiec tej nocy nie będą polować już na nikogo.
Gdy noc ocierała się już o starość swego krótkiego trwania, sen wkroczył w umysł elfki i delikatnie zaprowadził ją do swej krainy.

Nastąpił świt. Delikatne promienie dotknęły powiek kobiety i zawołały do obudzenia się. Shirina otworzyła oczy. Dzień zapowiadał się słoneczny. Krople rosy mieniły się jego młodością.
Wiedźmin siedział niedaleko z przymkniętymi oczami. Jednak elfka nie miała pewności czy śpi, czy też czuwa. Podniosła się, oświeżyła twarz rosą i odgarnęła włosy. Spojrzała na wiedźmina. Wciąż miał zamknięte oczy. Zwróciła swój wzrok ku młodemu słońcu i pochyliła się w pokłonie przed nim. Po chwili wstała i rozejrzała się za Pielgrzymem.
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Gość








PostWysłany: Czw 23:18, 14 Lut 2008    Temat postu:

Rzucili go obok Halida, którego najwidoczniej zdziwił widok Interfectora w tym miejscu i w takich okolicznościach. Żaden z nich się nie odezwał, jakby oczekując teraz na dalszy rozwój wydarzeń. Wkrótce zza drzew wyłonili się kolejni uwięzieni; nieuchwytni pozostali tylko wiedźmin i Shirina.
- Tutaj jest nasza elfia szumowina - wychrypiał jeden z orków nad Interfectorem.
Odwrócił się w jego stronę, urywając w połowie niedokończoną myśl i spojrzał wyzywająco w równie czarne, jak jego oczy. Nieprzyjaciel, speszony tym widokiem, cofnął się pod naporem niewidocznej dla nikogo nienawiści i wrogości. Przypomniawszy sobie jednak, iż jeńcy mają związane ręce i sami nie mogą uczynić żadnego ruchu, nabrał nowej odwagi i z pewnością siebie zbliżył się z powrotem ku niemu. Stał teraz tak blisko, że Interfector poczuł jego oddech na swojej twarzy, a wokół roztoczył się nieprzyjemny odór, odbierający dopływ świeżego powietrza do płuc. Szarpnął się i odchylił do tyłu, chcąc choć na chwilę uwolnić się od tej woni, jednak plecami naparł na kogoś innego. Zrozumiał, że zostali wrzuceni w sam środek kręgu krwiożerczych, plugawych stworzeń.
- Mamy związane łapki, tak? - powiedział ork z udawaną czułością. - Och, jaka szkoda, że nie ma już nikogo, kto mógłby was uratować. Gdzie się podziali twoi przyjaciele z lasu, biedaku?
Najbliżej stojący roześmiali się, a Interfector zacisnął wargi ze złości.
Jeszcze tego pożałujesz, parszywa gnido. Gdybym tylko chociaż raz mógł użyć pradawnego zaklęcia...
Jego można użyć tylko raz i nigdy więcej...
I tak będę martwy, jeśli wilkołaki osobiście go nie zabiją. Nie mam wyboru...
Masz wybór. Gdzieś tam w ciemnościach skrywają się wiedźmin i elfka. Niedługo przybędzie tu Animus w towarzystwie Marii. Wspólnymi siłami zdołają was wyciągnąć z tarapatów...
Wolę umrzeć niż znowu cokolwiek komuś zawdzięczać...

- Mówię do ciebie, łachudro! - wymierzony żelazną rękawicą policzek przywrócił go do świadomości. - Nie ignoruj mnie!
Interfector poczuł, jak po twarzy spływają mu strużki krwi.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć - wyszeptał i wbił mordercze spojrzenie w swojego prześladowcę.
Ten najwyraźniej zamierzał coś odpowiedzieć, używając siły jako pomocniczego argumentu, jednak w tej samej chwili tuż obok upadł bez życia jakiś ork. W lesie natychmiast wybuchły okrzyki gniewu i słychać było szczęk wyjmowanego oręża.
- Co tu się dzieje?! Dawać ich tu! - przez wrzawę przebił się władczy głos.
Interfector mógłby przysiąc, że kilku orków cofnęło się z przerażeniem w oczach. Wszyscy natychmiast schowali swoją broń i kilku ruszyło w stronę jeńców, by przenieść ich na polanę, gdzie rozegrała się niepomyślnie dla nich bitwa. Na niewielkim wzniesieniu stał dowódca, który przewyższał wszystkich swoim wzrostem. Patrzył na więźniów z góry, z nieukrywaną pogardą. Interfector odczuł, że gdyby to od niego zależało, już dawno z wielką radością zmiażdżyłby ich niczym najobrzydliwsze robaki.
- Klękaj - warknął w jego stronę ork, który wcześniej go spoliczkował.
Widząc, że słowa na niewiele się zdadzą, z całą mocą ponownie uderzył go w twarz. Mężczyźnie pociemniało w oczach i opadł bezsilny na zdeptany śnieg. Chłód powoli przejmował jego ciało, nie pozwalając zasnąć. Kiedy odzyskał ostrość wzroku, zobaczył przed sobą kilka mieniących się szkarłatnych kropel na białym puchu.
- Sprawdź, czy to oni - polanę przeszył przeraźliwy syk.
Czy to możliwe? Czy to mógłby być on?
Nie słuchając dalszych słów i nie zwracając uwagi na to, co się wokół niego działo, Interfector próbował odnaleźć w cieniu drzew postać, z której ust wydobył się ten tajemniczy i złowrogi głos.
- Kłamie - kolejne słowo, wypowiedziane przez niezidentyfikowaną postać, przebiło się do jego świadomości.
Ale Interfector już wiedział, z której strony do niego dotarło. Uparcie wypatrywał wśród zebranych wokół nich orków czarnego płaszcza, koloru śmierci, który tak uwielbiał. Nie zwracał uwagi na torturowanego Halida, na woń przypalanego ciała; do jego świadomości nie przedostawało się nic, co nie miało bezpośredniego związku z właścicielem syczącego głosu.
- Dosyć! Sprawdźcie jego plecy! - rozkazał, a wśród tłumu Interfector wreszcie go dostrzegł.
Długo bezmyślnie się w niego wpatrywał. Tak jak zawsze miał mocno naciągnięty kaptur na twarz, który skutecznie pozostawiał ją w ukryciu. Paradoksalnie przypomniał sobie, że to właśnie ich łączyło. Ale czy tylko tyle? Nie chciał, by wspomnienia dawnego życia znowu nad nim zapanowały, odbierając nadzieję i chęć do dalszego działania. Ciekaw był jednak, czy go pamięta. Tak dawno ich drogi rozeszły się, a teraz miały połączyć się na nowo. To on był winny temu wszystkiemu, co go spotkało. Nie mógł pamiętać, nie mógł poznać, bo odszedł, uciekł, zanim wszystko się wykonało. Nieukarany zbiegł w samotne miejsce, rozkoszując się swoim zwycięstwem. Ktoś inny, zaślepiony zbyt idealnymi wizjami i iluzjami, dokonał niewybaczalnego przewrotu. Ale przeżył i teraz los dał mu szansę, by się zemścić.
- A ty jesteś z pewnością Interfector? - usłyszał nad sobą znienawidzony głos i przed oczami powoli zmaterializowała się postać w czarnym płaszczu.
Również wtedy mężczyzna poczuł na czole dotyk dwóch lodowatych palców. Odetchnął z ulgą, przypominając sobie, że Animusa nie ma w pobliżu. To znaczyło, że czytanie w myślach i zaglądanie w głąb duszy niewiele mu o nim powie. Nie wiedział jednak, co miało oznaczać skierowane do niego pytanie. Czyżby jednak się domyślił? Czyżby znał jego prawdziwe imię? Skąd się dowiedział?!
Czarne, jak bezgwiezdna noc, myśli zawładnęły Interfectorem. Pochłonięty całkowicie przez niepewność, nie widział śmierci kupca i bezsensownej próby walki Halida. Nie poczuł, że w jego kapturze ktoś znalazł sobie schronienie i że więzy poluzowały się w ten sposób, iż bez przeszkód mógłby się ich pozbyć. Nawet kiedy kazano mu iść, bezmyślnie wstał i wypełnił rozkaz. Czas jakby stanął w miejscu i nie miał żadnego znaczenia. Kolejne obrazy z przeszłości pojawiały się przed zamglonymi oczami mężczyzny. Dawno zapomniany ból powrócił do życia...
Otworzył oczy i zauważył, że jest już dzień. Znajdowali się na wozie, a raczej w klatce, która pędziła w nieznanym kierunku i z której nie mogli się wydostać bez niczyjej pomocy z zewnątrz.
- Wszyscy cali? - usłyszał głos Halida.
Przytaknął, nie mogąc zdobyć się choćby na jedno słowo. Zastanawiał się, dlaczego przez ten okres czasu był zupełnie nieświadomy tego, co się z nim działo i jaki związek miał z tym on?
Poruszył palcami u obu dłoni i natychmiast poczuł, że węzeł nie jest już tak silnie zawiązany jak przedtem. Nowa nadzieja wlała się w jego serce.
Animusie, znajdź Shirinę i wiedźmina.
Wilk tymczasem pędził przez las, gdy nagle drogę przecięła mu śnieżnobiała lisica...
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Gość








PostWysłany: Pią 15:20, 15 Lut 2008    Temat postu:

Białe zwierzę biegło truchtem przez las, gdy przed oczami mignęła jej sylwetka wilka. Animus! Lisica nie zastanawiając się długo ruszyła za śladami drapieżnika. Wiedziała że nie uda jej się go dogonić, nie znała terenu, ale nagle otrząsnęła się z letargu. "Yeah, Mario ty magiem jesteś" mruknęła do siebie i ruszyła dwa razy szybciej. Po kilku minutach dogoniła Animusa i zabiegła mu drogę.
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Gerald
Niebiańskie Wspomnienie



Dołączył: 04 Wrz 2007
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Lasu


PostWysłany: Pią 15:34, 15 Lut 2008    Temat postu:

- W nocy go nie widziałem ani nie słyszał musiał być kawałek z tąd - powiedział siedzący jeszcze wiedźmin pod drzewem. - Ale lepiej by było jakby zaraz się tu znalazł bo nie mamy czasu do stracenia - po tych słowach wiedźmin podniósł się z ziemi, po czym zrobiwszy parę przysiadów podszedł do stojącej obok drzewa Płotki.
- Jak nocka ... - ciepły uśmiech skierowany do rumaka oraz delikatna ręka na grzbiecie spowodowały iż rumak parsknął i otarł się o pana. - No dobra, dobra. Pamiętaj jednak że czeka nas dzisiaj trudna podróż. - po tych słowach koń lekko się cofnął jednak silna ręka wiedźmina, przytrzymała wierzchowca.
- Gdzie się wybieramy .... - zapytał i przyciągnąwszy do siebie rumaka zaczął przygotowywać się do podróży....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Arianna
Gość







PostWysłany: Pią 18:46, 15 Lut 2008    Temat postu:

Elfka już chciała włożyć dwa palce do ust i świsnąć, by przywołać konia, jednak się rozmyśliła. Mogłaby zdradźić komuś niepowołanemu miejsce, gdzie się znajdują. Zastanowiła się przez chwilę. Sięgnęła do szyi i wyciągnęła spod sukni srebrny łańcuszek z zawieszonym na nim wisiorkiem, który był tak mały, że wiedźmin nie mógł dojrzeć jego kształtu. Słoneczne promenie odbiły się od naszyjnika i pofrunęły słoneczmyni zajączkami po całym lesie, odbijając się od kropel rosy. Po minutcie z gęstwiny liści wyłonił się Pielgrzym. Shirina uśmiechnęła się do niego. Szybko osiodłała konia, a następnie zwróciła się do Geralda.
- Nie spałeś całą noc... - rzekła cicho i spojrzała na wiedźmina spod długich rzęs.
Powrót do góry

Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu    Forum Cytadela Elfów Strona Główna -> RPG / Wyprawy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 15, 16, 17 ... 34, 35, 36  Następny
Strona 16 z 36

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group.
Theme Designed By ArthurStyle
Regulamin